Strony

poniedziałek, 30 października 2017

#114 "Indeks szczęścia Juniper Lemon" Julie Israel


Tytuł: Indeks szczęścia Juniper Lemon
Autor: Julie Israel
Tom/seria: ---
Wydawnictwo: Iuvi
Data wydania: 5 lipca 2017
Ilość stron: 372
Opis:
Minęło sześćdziesiąt pięć dni od wypadku, który na zawsze odmienił życie Juniper. Świat bez jej cudownej starszej siostry Camilli stał się zimnym i smutnym miejscem.
Pewnego dnia Juniper odkrywa list siostry napisany w dniu wypadku. List, w którym Cam zrywa z tajemniczym „Ty”. Juniper jest w szoku – nic nie wiedziała o związku siostry i ziejąca dziura w jej sercu wydaje się jeszcze większa: kim tak naprawdę była Cam? Postanawia się tego dowiedzieć, odkryć tożsamość adresata i dostarczyć mu list.
Ale wtedy coś gubi. Drobiazg, niewielką kartkę. Jedną z wielu, na których codziennie notuje swój prywatny poziom szczęścia i katalog własnych „wzlotów i upadków dnia”. A ta fiszka jest wyjątkowa: zawiera tajemnicę, o której nikt nie może się dowiedzieć.
Do czego prowadzi grzebanie (dosłownie i w przenośni) w cudzych śmieciach?
Czy odkrywanie małych i wielkich tajemnic otaczających ją ludzi to jest właśnie to, czego Juniper potrzebuje, aby uporządkować własny życiowy bałagan?

Indeks szczęścia to książka, która przyciągnęła mnie przede wszystkim swoją uroczą okładką. Prostą, ale ładną. Sam opis niestety nie zbyt mnie przyciągał- odkrywanie tajemnic po śmierci bliskiej osoby? Niejednokrotnie już podobne historie czytałam. A jednak ta była inna chociaż nie mogę napisać, że w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Na pewno jak wspomniałam fabuła nie była oryginalna. Juniper traci siostrę i odkrywa poszlakę, w którą próbuje na siłę brnąć. Co zatem odróżnia tę książkę od innych? To, że nie odkrywała ona zbyt wiele nowego, a samego najważniejszego się nie dowiadujemy (nie spojler bo nie wiecie o co chodzi ☺). Śmiało mogę tu napisać, że plusem była realność tej historii: nie zawsze musimy odkryć nowe rzeczy, a zakończenie nie koniecznie musi być takie jak zawsze. Inne wątki nie było może zbyt ambitne- romanse, przyjaźnie- ale czytało się w miarę przyjemnie.

Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie moment, gdy nie będziesz w stanie już czegoś cofnąć.

Parę słów o Juniper. Właściwie to nie wiem dlaczego jej nie polubiłam bo chyba tak właśnie się stało. Może nie było tak, że jest według mnie złą postacią, ale też na pewno nie jest super i nie będę za nią tęsknić. Co takiego mi zrobiła? No w sumie to nic. Drążyła na siłę i wciskała nos w nie swoje sprawy, ale robiła to z umiarem więc nie można tu niczego jej zarzucić. Wątek miłosny z nią? Też całkiem przyzwoity. O co więc może mi chodzić? To chyba po prostu nie było to. Historia jakich wiele bez szału.

Dzisiaj krótko, ale na temat. Wszystkiego dowiedzieliście się powyżej, a ja nie mam już za wiele do dodania. Czy polecam? Może. Zauważyłam, że wiele osób było zadowolonych z tej lektury więc nie chcę żebyście sugerowali się tylko moim zdaniem. Może Wam spodoba się bardziej i znajdziecie w niej to "coś".

Moja ocena: 6/10 (dobra) 

piątek, 27 października 2017

#113 "Tysiąc odłamków Ciebie" Claudia Gray

Tytuł: Tysiąc odłamków Ciebie 
Autor: Claudia Gray
Tom/seria: Firebird (tom1)
Wydawnictwo: Jaguar 
Data wydania: 10 maja 2017
Ilość stron: 366
Opis:
Rodzice Marguerite Caine są słynni ze swoich przełomowych odkryć w dziedzinie fizyki. Światło dzienne ujrzał właśnie najbardziej niezwykły z ich wynalazków, pozwalający przeskakiwać pomiędzy wymiarami i mogący zrewolucjonizować naukę. Wtedy jednak ojciec Marguerite zostaje zamordowany, zaś sprawca – jego przystojny, małomówny asystent Paul – ucieka do innego wymiaru.
Margueritenie zamierza pozwolić, by człowiekowi, który zniszczył jej rodzinę, uszło to na sucho. Wyrusza w pościg za Paulem przez różne wszechświaty, za każdym razem przeskakując do innej wersji samej siebie. Ale po drodze spotyka alternatywne wersje dobrze znajomych ludzi – w tym Paula, którego życie coraz ściślej splata się z jej życiem. Niebawem będzie musiała zacząć się zastanawiać, czy Paul naprawdę jest winny – i co czuje jej własne serce. Później zaś odkryje, że prawda o śmierci jej ojca jest o wiele bardziej złowroga niż się tego spodziewała. 

Dobrze wiecie, że jestem fanką przede wszystkim romansów. Nie pogardzę też dobrym kryminałem, a czasami nawet fantastyka przypadnie mi do gustu chociaż rzadko kiedy daję jej szansę. Sięgnęłam po tę historię, nie ukrywam, przede wszystkim ze względu na ładną okładkę. Przeczytałam pierwszą stronę i już coś zaczęło mi się nie zgadzać. Opis uświadamił mnie, że jest to typowa książka fantasy, nierealność wydarzeń o wielkim poziomie. Przez pierwsze sześćdziesiąt stron zastanawiałam się czy może po prostu nie dokończyć tej historii, ale przemogłam się i tak o to powstała ta recenzja.

Wiem teraz, że żałoba jest jak osełka. Szlifuje całą twoją miłość, wszystkie szczęśliwe wspomnienia, I czyni z nich ostrza, które rozrywają Cię od środka.

Fabuła? Koszmar! Być może nie chodzi tu o same wątki i zdarzenia bo one nawet na swój sposób były ciekawe, ale o ich wykonanie. Niestety już wiem, że z autorką się nie polubię. Oczywiście jestem trochę nie obiektywna bo bardzo nie lubię wątków 'kosmicznych' (w końcu przeskakiwali wymiary jakby nie było), ale postaram się coś sensownego z tego skleić. A jeśli mowa o sensownym sklejeniu.. No cóż, nie wiem o co chodzi, czy to wersja książki czy rzeczywiście autorka, ale ja momentami w ogóle nie wiedziałam co się dzieje! Z kim mam teraz doczynienia to już nie wspomnę. Meg (dopiero skończyłam lekturę, a już nie pamiętam imienia głównej bohaterki) przeskakiwała z wymiaru do wymiaru i nie dosyć, że były to naprawdę mało ciekawe miejsca (nienawidzę czasów carów i księżnych) to jeszcze nie zawsze wiedziałam gdzie ona w ogóle jest. A te wszystkie skomplikowane nazwy i działania, które zrozumieliby tylko fizycy? (o ile to chociaż trochę jest prawdziwe) Coś okropnego!

Może parę słów o bohaterach? A chętnie! Meg- no, no tu jest co opowiadać, ale się streszczę. Oczywiście schemat. Główna bohaterka, w której każdy się kocha, a ona jest teraz najważniejszą osobą w tym wymiarze... Banał. Jej uczucia oczywiście okropnie zagmatwane, a jej zachowanie nie do przyjęcia. Co to nie ja, musisz mnie zabrać ze sobą, ja jestem najważniejsza, jestem ci potrzebna. Kolejny koszmar. A ponownie z trójkącika miłosnego? O ile w ogóle miałam z tymi prawdziwymi doczynienia byli równie zagmatwani co Meg. To było po prostu nie do przyjęcia, a ja przez większość czasu musiałam się domyślać o czym może być teraz mowa w książce.

Nie potrzebuję świata bez ciebie.

Podsumowując, uważam, że książka nie jest warta swojej oceny na portalach. Ponad 7? W życiu bym jej tyle nie dała. Być może chodzi tu o to, że nie jestem fanką tego gatunku, ale nie raz byłam zauroczona fantasyką więc tym bym się za bardzo nie sugerowała. Liczyłam na dobre zakończenie, właściwie tylko to trzymało mnie do końca, a i tak się zawiodłam. Sama słodycz po tych wszystkich wydarzeniach z ich życia. No cóż, zdaje sobie sprawę, że wiele z Was może mieć zupełnie inne zdanie, ale jak dla mnie ta historia to była totalna porażka.

Moja ocena: 3/10 (słaba) 

środa, 25 października 2017

#112 "Listy do utraconej" Brigid Kemmer


Tytuł: Listy do utraconej 
Autor: Brigid Kemmer
Tom/seria: ---
Wydawnictwo: YA! 
Data wydania: 27 września 2017
Ilość stron: 400
Opis:
Declan Murphy to „typ spod ciemnej gwiazdy”. W szkole boją się go nawet nauczyciele. Zbuntowany siedemnastolatek odbywa na cmentarzu obowiązkową pracę na cele społeczne. Pewnego dnia na jednym z grobów znajduje list. Zaintrygowany czyta go i postanawia odpowiedzieć. Gdy Juliet Young odkrywa, że ktoś naruszył jej prywatność i przeczytał list do zmarłej przed niecałym rokiem matki, jest zdruzgotana. Matka Juliet pracowała jako fotoreporterka w różnych miejscach na świecie, dlatego często porozumiewała się z córką poprzez listy. Pokonując złość, odpisuje na wiadomość nieznajomego. Z czasem między Juliet i Declanem rodzi się nić porozumienia.

Nie mam pojęcia od czego zacząć. Sięgając po ten tytuł nie miałam jakiś wygórowanych oczekiwań. Owszem opi, opis jak najbardziej mnie zaciekawił, ale na pewno nie spodziewałam się, że będę tak zadowolona. Żałuję, że tak szybko pochłonęłam tę książkę. Jeden dzień to zdecydowanie za mało dla takiej wciągającej historii i takich intrygujących bohaterów.

Pyta mnie,dlaczego los rozdziela ludzi,a ja nie mogę przestać myśleć,czy nie o to właśnie chodzi losowi.

Zacznę od fabuły. A trzeba tu zaznaczyć, że była całkiem oryginalna bo o wątku pisania do siebie listów/wiadomości (nie znając się) miałam okazję przeczytać tylko raz z tego co pamiętam. Może całość nie była jakoś ogromnie ciekawa, a momentami bardzo schematyczna to nie sposób było się oderwać, naprawdę. Nie mam pojęcia o co chodziło, ale historia miała w sobie coś takiego, że czytałam ją w każdym możliwym miejscu, a gdy musiałam ją odłożyć to myślałam tylko o niej. Na sam koniec akcja rozwinęła się trochę szerzej i już wtedy kompletnie nie byłam w stanie przerwać czytania. Mamy tu pokazand naprawdę wiele. Trochę mroku, ale i dużo ciepła rodzinnego. To wszystko było nieźle zagmatwane, a po drodze wiele uczuć mi towarzyszyło, ale naprawdę było warto. Nie żałuję ani minuty z czasu poświęconego na tę pozycję.

Parę słów o bohaterach? Nie mam pojęcia co mogłabym napisać. Byli fajni, naprawdę, ale nie tacy, którzy zachwycają. Główna bohaterka parę razy mnie zirytowała, a w męskiej części na pewno się nie zakochałam. Dlaczego? Nie wiem chyba bardziej skupiłam się na ich relacji niż na nich samych. I ci bohaterowie poboczni- no trochę ich było, a ich historie wciągały mnie swoją drogą więc i dzięki nim moje myśli odbiegały od głównych bohaterów. Mimo to nie mogę napisać, że było źle. Na swój sposób ich polubiłam i niejednokrotnie przeżywałam ich dramaty. Nie mogę więc niczego tutaj zarzucić.

To po prostu życie. Kiedy wszystko wokół się wali, można iść tylko do przodu. 

Dzisiaj na krótko bo to co chciałam Wam przekazać już mam nadzieję uchwyciłam. Książka naprawdę ciekawa i przyjemnie się czyta. Jedyna rzecz jaką mogłabym zarzucić? Gdy bohaterowie już się poznali wolałabym poczytać o tym i ich związku (o ile taki by był) coś więcej. Nawet gdyby była to sama słodycz, nie szkodzi. No, ale nie ma książek idealnych, zawsze coś się znajdzie. Ale wróćmy: zdecydowanie i z całego serca gorąco polecam. Mnie wciągnęło na maksa i pochłonęłam błyskawicznie. Żałuję, że nie ma kontynuacji, ale może to nawet lepiej bo kolejna część mogłaby obniżyć moje zdanie o książce jak to często bywa z seriami. Ale jest jak jest, a jest super. Naprawdę polecam!

Moja ocena:
 9/10 (rewelacyjna) 

poniedziałek, 23 października 2017

Trzynaście powodów

Hej kochani, po raz drugi w życiu udało mi się obejrzeć jakiś serial od początku do końca. Wiecie już, że pierwszym było Breaking Bad (klik), a teraz czas na zapewne większości znane Trzynaście powodów.


Zacznę od tego, że nie czytałam wcześniej książki. Czy chciałam? Na pewno, ale wyszło jak wyszło, że to serial znalazł się na mojej liście. Oczywiście mniej więcej z miliona reklam wiedziałam o co chodzi, ale chyba i tak nie spodziewałam się tego co otrzymałam. Zacznę od fabuły. Nie było to coś schematycznego, na pewno nie mogę tego napisać. Z podobnym wątkiem spotkałam się po raz pierwszy co jest zdecydowanie plusem. Hana popełnia samobójstwo i zostawia 13 kaset, na każdej z nich jeden z powodów, dla których zrobiła to co zrobiła. Oryginalna Hana. Owszem, nie polubiłam jej więc słabo się będę o niej wyrażała. A więc kasety wędrują, a my możemy poznać jej historię od początku. Bardzo dobrym zabiegiem było to, że Hana występowała w tych urywkach wspomnień, a nie, że słyszeliśmy tylko jej głos. To na pewno dużo pomogło, ale sprawiło również, że zabrakło mi dla niej jakiegokolwiek współczucia.


Hana to postać, która na początku wydała mi się naprawdę miłą osobą. Była nowa w szkole więc ciężko było jej się odnaleźć, ale miała tak przyjazną twarz, że od razu ją polubiłam i trzymałam za nią kciuki. No niestety. Z każdą kolejną kasetą moje zdanie o niej diametralnie się zmieniało. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że wszystko co mówi (na kasetach) to kłamstwa, a sama pragnie tylko uwagi. I nawet jeden z bohaterów jej tak powiedział, że zawsze gdzie kłopoty to i ona. I tak właśnie było. Miałam wrażenie, że ona wręcz ich pragnie, a jeśli ich nie ma to na siłę je stwarza. Rozumiem, że część z Was może odebrać mnie za nieczułą osobę bo przecież ta dziewczyna miała tak źle w życiu, że musiała popełnić samobójstwo! Wybaczcie, ale uważam, że nie dosyć, że w ogóle nie powinna była tego robić to jeszcze nie miała powodu. Owszem to czego dowiedziałam się na końcu było okropne i niezmiernie jej współczuję, ale Ci, którzy oglądali nie sądzicie, że mogła zrobić COKOLWIEK? Naprawdę w takich sytuacjach nie wystarczy powiedzieć tylko 'Proszę, nie'. Hmm... Chyba mam dość najeżdżania na tą dziewczynę więc w jednym słowie podsumuję: słabo.


Parę słów o Clay'u- chłopaku, który aktualnie posiada kasety. No cóż Clay to taka ciapa, ciepłe kluchy jeżeli chodzi o kontakty z dziewczynami, ale nie winię go za to i kompletnie nie rozumiem dlaczego znalazł się na tych nagraniach. Czy go polubiłam? Nie zupełnie chociaż nie wiem dlaczego. Chyba chodzi o to, że tak bardzo chciał pomóc wszystko wyjaśnić, że praktycznie nie zrobił nic...


Jeżeli chodzi o całokształt serialu to nie wiem za bardzo jak się wypowiedzieć. Wątek bardzo mi się spodobał, ale jego realizacja już mniej. Nie rozumiem na przykład dlaczego niby każdy przesłuchał już te nagrania, a o pewnych rzeczach jakby nie wiedzą, dowiadują się gdy Clay zacznie drążyć. Na pewno całość to ciężki temat, a po drodze wychodzi wiele nieciekawych spraw, ale miałam wrażenie, że to wszystko lekko naciągane. Niemożliwe wręcz, żeby tyle "nieszczęść" spotkało jedną grupkę osób. Serial nie był długi. Zaledwie trzynaście odcinków, więc w miarę szybko je skończyłam (chociaż przyznaje, że koniec nie dosyć, że odwlekałam to jeszcze mi się dłużył). Słyszałam, że ma powstać kolejny sezon i z jednej strony naprawdę się cieszę. Pierwszy zakończył się bardzo nie fajnie, nic praktycznie nie zostało wyjaśnione. Wręcz powiedziałabym, że urwane w najważniejszym momencie. No, ale zobaczymy jak to będzie i narazie czekamy.
Miłego dnia!

*wszystkie zdjęcia pochodzą z Google

czwartek, 19 października 2017

#111 "Korona" Kiera Cass

Tytuł: Korona
Autor: Kiera Cass 
Tom/seria: Selekcja (tom 5)
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 18 maja 2016
Ilość stron: 304
Opis:
Dwadzieścia lat minęło od wydarzeń z "Jedynej". Córka Americi i Maxona - księżniczka Eadlyn nie sądzi, że uda jej się znaleźć prawdziwego partnera wśród konkursowych trzydziestu pięciu zalotników, nie mówiąc już o prawdziwej miłości . Ale czasami serce znajdzie sposób, aby nas zaskoczyć. Eadlyn musi dokonać wyboru, który okaże się trudniejszy niż ktokolwiek się mógł spodziewać..

Wielki finał już blisko! Ostatni tom Selekcji, czy było warto? 
Wiemy już po moich ostatnich postach, że ślub księcia Maxona nie był zakończeniem. Po latach jego córka Eadyn organizuje Eliminacje, a ich koniec zbliża się wielkimi krokami. Wiecie, że nie za bardzo polubiłam się z tą bohaterką. Sama nie wiem jakie zrobiła na mnie wrażenie czy była to pozytywna postać czy nie. Niestety tym razem to się ani trochę nie zmieniło, ale o tym później. Nawiązując do nagłówka, uważam, że jest to dobre zakończenie całej serii. Wiele razy autorka bardzo mnie zaskoczyła i wplotła w lekko już nudnawą fabułę trochę dramaturgii. Było to jednak bardzo dobrze napisane i mimo kilku wad, które bez wątpienia tam znalazłam czytało się przyjemnie.

Czy tym razem Eadyn udało się skraść moje serce? 
Od samego początku przyszła królowa Eadyn wydała mi się trudną postacią. Z jednej strony pokazywała się jako trudna i zarozumiała panienka, a z drugiej jako pełna uczuć i lęku, bezbronna dziewczyna. Niestety nawet te lepsze momenty nie były w stanie mnie do niej przekonać i jej ostateczna decyzja i zmiany były dla mnie takie sztuczne. Jeżeli chodzi o Eliminacje i kandydatów to tu autorka również się nie popisała. Eadyn bardzo mało się na nich skupiła i siłą rzeczy nie mogłam się z nikim zżyć co w ogólnym rozrachunku nie wyszło na dobre.

Eliminacje wciąż trwają, kto zostanie przyszłym królem? 
Jeżeli chodzi o wątek Eliminacji to był to chyba najbardziej zaniedbany wątek. Totalne dno! Eadyn praktycznie w ogóle nie spotykała się z chłopcami jeżeli już to tylko z wybraną grupą co i tak nie zawsze było dobrym pomysłem. Wszystko działo się tak szybko, że nie mogłam ogarnąć co się dzieje i dlaczego zostało już tylko kilku kandydatów. Poza tym autorka wymyśliła za dużo pobocznych historii. Tu jakiś problem z chłopakiem, tam znowu jakiś. Koniec końców połowa wyjechała i wszystko pięknie układało się po myśli Eadyn. Totalna katastrofa bo nie wiem jak ona mogła się w kimś naprawdę zakochać dążąc uczuciami tyle osób na raz. A właściwie. Jeżeli o to chodzi to wielki plus dla pani Cass za oryginalność. Niejednokrotnie mnie zmyliła w ulokowaniu uczuć księżniczki. Stawiałam na zupełnie innych kandydatów i chociaż momentami miałam wrażenie, że jednak wybierze tego, którego wybrała to zorientowałam się bardzo późno. To było miłe gdyż już od dawna nie zaskoczyło mnie żadne zakończenie.

Podsumowując 
Muszę przyznać, że cieszę się, że w końcu zakończyłam przygodę z pałacem królewskim. Zajęło mi to sporo czasu więc moja lista książek do przeczytania nie skróciła się nawet odrobinkę, a lista lektur na ten maturalny rok jest wręcz przerażająca. Dobrze, że przynajmniej mam zapas recenzji więc nie zaniedbuje bloga. Ale nie o tym przecież. Jeżeli chodzi o ostatni tom Selekcji to był on zdecydowanie lepszy od poprzedniej historii Eadyn, ale tylko ze względu na kilka nowych wątków. To co przeszkadzało mi poprzednio ani trochę nie uległo zmianie. Mimo tego i tych wszystkich wad jakie wymieniłam nie żałuję, że przeczytałam. Na pewno nie sięgnę po dodatki, ale Wam mimo wszystko całą serię polecam. To miła lektura, która pozwala oderwać się od rzeczywistości i wprowadza nas w nie zawsze piękny świat królewski.

Moja ocena: 
6/10 (dobra) 

wtorek, 17 października 2017

#110 "7 razy dziś" Lauren Oliver

Tytuł: 7 razy dziś 
Autor: Lauren Oliver 
Tom/seria: ---
Wydawnictwo: Moondrive
Data wydania: 3 czerwca 2015
Ilość stron: 384
Opis:
Nazywam się Sam Kingston. Jestem popularna, mam przystojnego chłopaka i szalone przyjaciółki, z którymi świetnie się bawię. Czuję się lepsza od nudnych kujonów i śmieję się z dziewczyn, które nigdy nie dostały liściku miłosnego. Robię, co chcę i kiedy chcę. Nie obchodzi mnie, czy kogoś zranię, bo i tak wszystko uchodzi mi na sucho. Aż do dzisiaj…
Wychodzę z imprezy. Oślepiają mnie światła samochodu jadącego z naprzeciwka. Czuję niewyobrażalny ból. Spadam w niekończącą się pustkę.
Umarłam?
A jednak budzę się w swoim łóżku. Tylko że znów jest piątek 12 lutego, a ja od nowa przeżywam ten sam dzień. Czy naprawdę zasłużyłam na tak surową karę? Chcę tylko odzyskać moje idealne życie. Bo przecież było idealne, prawda?

Nie miałam tej książki w planach, tak jakoś mi się trafiło, że papierowa wersja do mnie trafiła więc nie mogłam jej ot tak zostawić. Nigdy nie chciałam jej przeczytać, to film, który całkiem niedawno ukazał się na ekranach mnie zainteresował. Zwiastun był ciekawy, więc skoro nie udało mi się obejrzeć całości to skorzystałam z okazji i sięgnęłam po książkę. I wiecie co? Bardzo żałuję. Był to jedna z tych historii, które niezmiernie mi się dłużyły, a kiedy nadszedł koniec byłam przeszczęśliwa.

Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące, albo dziesięć- tyle czasu, że możesz się w nim zanurzyć, taplać do woli, że możesz pozwolić by przesypywał ci się przez palce jak monety. Tyle czasu, że możesz go zmarnować

Zacznę od fabuły. Jest to na pewno na swój sposób oryginalne gdyż praktycznie w ogóle nie spotykam się z wątkiem powtarzania się dnia; na pewno nie w książkach. Mogłoby wydawać się, że będzie to bardzo nudne bo w końcu ile można czytać o tym samym dniu? I owszem tak było, mimo że Sam każdy kolejny raz próbowała przeżyć w inny sposób to koniec końców to było po prostu nudne. I nie ważne ile dramatów wpakowała tam autorka to i tak było słabe. A niejednokrotnie nie trzymało się kupy. Tu trochę napisze o tym, tam wspomnę jakąś historię sprzed lat. Nie mam pojęcia co właściwie miało być takim głównym wątkiem, jaki był cel Sam i ogólnie tej historii. Co chwila pojawiało się coś nowego, nowe wspomnienia, ale te główne 'dzienne' wątki pozostawały bez zmian nudne i nie mogłam się w nie wczuć. A zakończenie? Koszmar. Nie mam pojęcia czy ten powtarzający się cykl zakończył się czy po ostatnim czynie głównej bohaterki to wszystko ustało. Jednym słowem: słabo.

Myślę, że główna wina leżała w bohaterach. Od pierwszej strony nie polubiłam Sam, a jej koleżanek tym bardziej. Typowa szkolna śmietanka towarzyska, która może wszystko i nigdy nie ma wyciągniętych konsekwencji. I może Sammy była inna, ale nie zmienia to faktu, że na początku działa jak jedna z nich, a jej puste zachowanie i charakter nie pozwoliły mi się z nią zaprzyjaźnić. Nie mam pojęcia co ja robiłabym powtarzając w kółko ten sam dzień, wiedząc, że wszystko mi wolno bo w końcu jutro znowu wszystko zacznie się od nowa. Ale jej sposób przetrwania i przeżywania piątku był według mnie zmarnowany.

Tak chyba wyglądają wszystkie pożegnania - przypominają skok w przepaść. Najtrudniej podjąć decyzję, że się to zrobi. Kiedy już się leci, nie można zrobić nic innego, jak tylko się temu poddać.

Nie wiem jak mam podsumować tą książkę. Z jednej strony pani Oliver pokazała nam prawdziwe oblicze szkoły, to jak ona funkcjonuje, jak mało popularne osoby mają przechlapane, a popularnym wszystko uchodzi na sucho. Różne szczeble tej popularności. Jednocześnie te właśnie popularne osoby bardzo zniechęciły mnie do dalszego, ogólnie do czytania. Nie zawsze też rozumiałam co się dzieje, a całość nie za bardzo przypadła mi do gustu. Bardzo często mocno się nudziłam, a jedny moment radości, pozytywnych emocji to chwila gdy skończyłam czytać. Jak dla mnie, chociaż nie uważam, że pani Lauren Oliver ma jakiś wielki talent, to tym razem myślę, że mogła dać z siebie więcej.

Moja ocena: 5/10 (dobra) 

niedziela, 15 października 2017

#109 "It ends with us" Colleen Hoover


Tytuł: It ends with us 
Autor: Colleen Hoover 
Tom/seria: --- 
Wydawnictwo: Otwarte 
Data wydania: 2 października 2017
Ilość stron: 352
Opis:
Lily Bloom zawsze płynie pod prąd. Nic dziwnego, że otworzyła kwiaciarnię dla osób, które… nie lubią kwiatów, i prowadzi ją z pasją i sukcesami. Gdy poznaje przystojnego lekarza Ryle’a Kincaida i rodzi się między nimi wzajemna fascynacja, Lily jest przekonana, że jej życie nie może być już lepsze.
Tak mogłaby skończyć się ta historia. Jednak niektóre rzeczy są zbyt piękne, by mogły trwać wiecznie. To, co się kryje za idealnym związkiem Lily i Ryle’a, jest w stanie dostrzec jedynie Atlas Corrigan, dawny przyjaciel Lily. Kiedyś ona była dla niego bezpieczną przystanią, teraz sama potrzebuje takiej pomocy. Nie zawsze jesteśmy bowiem dość odważni, by stanąć twarzą w twarz z prawdą… Szczególnie gdy przynosi ona tylko cierpienie.

Piszę tę recenzję już drugi raz. Za pierwszym zdałam sobie sprawę, że praktycznie streszczałam Wam tę historię, ale nie potrafiłam w tamtym momencie inaczej. Nadal strasznie chcę podzielić się z Wami wszystkimi szczegółami i opisać wszystko krok po kroku bo to po prostu jest tego warte! Zaparło mi dech w piersi, zaniemówiłam... Tą historia pani Hoover przeszła samą siebie. Nic dodać nic ująć. Po prostu arcydzieło!

*Mogą pojawić się drobne spojlery 

Zacznę od tego, że tym razem autorka poruszyła ciężki temat. Po opisie kompletnie się tego nie spodziewałam i oczekiwałam raczej romansu z małym dramacikiem czy przeciwnością losu. No, ale nic nie było w stanie przygotować mnie na coś tak mocnego. Lily traci ojca, który od zawsze był tyranem i okropnie trakował jej matkę. Bił ją i nie szanował, a ona przez całe dzieciństwo musiała na to patrzeć. Zawsze zastanawiała się dlaczego matka od niego nie odeszła, a teraz dziwi się dlaczego płacze po jego śmierci. Ale zawsze jest tak, że stojąc z boku nic nie wiemy, nie zdajemy sobie sprawy co naprawdę czuje ofiara. A Lily niestety ma okazję się tego dowiedzieć.
Pół roku temu dziewczyna poznaje Ryle'a, chłopaka, który od razu wpada jej w oko. Los chciał ich na chwilę rozdzielić, ale zaraz dał im drugą szansę. I tu zaczyna się cała historia. Naprawdę podziwiam panią Hoover, że w ogóle zabrała się za tak ciężki temat, a jeszcze bardziej ją podziwiam, że zrobiła to z takim talentem. Mimo okropnego wątku, ciężko było się oderwać. Między Lily a Ryle układa się naprawdę dobrze, zdecydowali się nawet na ślub (przepraszam, ale muszę to napisać, żebyście wiedzieli jakie ważne ma to potem znaczenie). Niestety jedna noc zmienia wszystko. Lily traci zaufanie do męża, a on musi się bardzo postarać, żeby je odbudować. Niestety Lily przekonuje się jak to jest żyć z mężczyzną, którego kochasz ponad życie, ale którego powoli zaczynasz się obawiać. Nie chce dopuścić do siebie myśli, że mogłabym zmienić się w swoją matkę.

Nie ma czegoś takiego jak źli ludzie. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, którzy czasami robią złe rzeczy.

Nie chcę pisać tam za dużo więcej, ale myślę, że się domyślacie o co chodzi. Naprawdę wspaniale opisany wątek, aż serce się krajało co dziewczyna ma teraz zrobić zwłaszcza gdy na jaw wyszła jeszcze jedna szokująca informacja. Ale musicie się sami dowiedzieć o co chodzi! Chciałabym jeszcze napisać parę słów nie odnośnie fabuły. Jak wiadomo pani Hoover ma talent nie tylko ze względu na nią. Nawet mimo tak ciężkiego tematu wplatała tyle ciepła i śmiechu w tą historię, że aż brak słów. A bohaterowie? Wspaniale dobrani i wnoszący równie dużo ciepła i humoru. Nie sposób się z nimi nie zżyć. Co jeszcze ciekawe? Tym razem autorka znalazła naprawdę ciekawy sposób na powrót do przeszłości i przybliżenie nam postaci Atlasa- pierwszej miłości Lily. Było to zdecydowanie lepsze niż cofanie się rozdziałami, które przerywają nam teraźniejszość. A tak? Wszystko ładnie połączone! Na początku znalazłam parę minusów, ale teraz nawet nie jestem w stanie ich sobie przypomnieć. Całość wypadła tak rewelacyjnie, że nie miałabym serca wytknąć czegoś co tylko mnie mogło bardziej rzucić się w oczy.

Nigdy nie czytam podziękowań czy jakichkolwiek notatek na końcu. Nie wiem co tym razem sprawiło, że zmieniłam zdanie, ale to co przeczytałam zmieniło moje postrzeganie o autorce. Zmieniło o tyle, że po prostu mi jej szkoda i jeszcze bardziej cieszę się, że napisała tę historię. Co prawda mnie nie jest ona w tej chwili potrzebna, ale tak jak ona to ujęła nie każdy ma to szczęście. A historia nie dosyć, że pokazuje naprawdę wiele to jeszcze wstrząsa Tobą dogłębnie. Do tej pory zastanawiam się czy Lily postąpiła słusznie czy może to wszystko nie powinno skończyć się zupełnie inaczej. Ale jako ledwo co dorosła osoba nie mogę chyba się nie zgodzić i wiem w głębi serca, że zrobiła dobrze. To tylko książka, ale tak prawdziwa, że nie potrafię przestać o niej myśleć.

Wiem, że miałam nie podawać wad, ale muszę. Naprawdę. Tylko jedną, ale dla mnie znaczącą. Uważam, że autorka za mało skupiła się na Atlasie, mogła przynajmniej napisać jak się żegnali czy chociaż wspomnieć o nim słówko. No, ale chyba to przeżyje chociaż trudno dać mi przez to maksa bo naprawdę mnie tym zawiodła.

Mam wrażenie, że każdy udaje kogoś, kim nie jest, a głęboko w środku wszyscy jesteśmy tak samo popieprzeni. Po prostu jedni ukrywają to lepiej niż inni.

Tym razem już kończę, naprawdę. Jestem pewna, że połowę tego tekstu to to samo, ale nie poradzę nic na to jakie wielkie na mnie wrażenie wywarła ta historia. Czuję, że o czymś zapomniałam, ale tyle jest tu uczuć, że ciężko mi się skupić. Powtórzę więc jeszcze raz: mimo wszystko przecudowna historia, prawdziwa do bólu. Mimo że nigdy nie byłam w podobnej sytuacji zastanawiałam się jak ja bym postąpiła i podziwiam Lily za jej decyzję. Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie i przepraszam za możliwe spojlery i ciągłe powtórzenia, ale nie dało się inaczej.
Polecam wszystkim! Moja nowa ulubiona pozycja pani Hoover! CUDO! 💗💗💗

Moja ocena: 10/10 (rewelacyjna) 



czwartek, 12 października 2017

#108 "To, co najważniejsze" Samantha Young


Tytuł: To, co najważniejsze
Autor: Samantha Young
Tom/seria: Hart's Boardwalk (tom 1)
Wydawnictwo: Burda Książki
Data wydania: 12 stycznia 2017
Ilość stron: 300
Opis:
Witamy w Hartwell, spokojnym, nadmorskim miasteczku, gdzie dzięki tajemnicy sprzed wielu lat pewna kobieta zrozumie, co znaczy prawdziwa miłość... 
Doktor Jessica Huntington całym sercem angażuje się w problemy swoich podopiecznych z więzienia dla kobiet, ale w życiu prywatnym starannie unika związków uczuciowych. Nauczyły ją tego bolesne doświadczenia. W więziennej bibliotece odkrywa plik starych listów miłosnych i jedzie do malowniczego Hartwell, żeby dostarczyć je adresatowi. Nadmorskie miasteczko rzuca na Jessicę swój czar, ale jeszcze większe wrażenie robi na niej przystojny właściciel miejscowego baru. 
Od czasu rozwodu z niewierną żoną, Cooper Lawson skupia się na tym, co najważniejsze: na rodzinie i prowadzeniu baru przy nadbrzeżnej promenadzie, który od lat znajduje się w posiadaniu Lawsonów. Jednak kiedy Jessica przekracza progi jego knajpki, gotów jest znów otworzyć swoje serce. Chociaż wzajemne przyciąganie staje się coraz silniejsze, Jessica z uporem broni się przed bliskim związkiem. 
Aby przekonać ją, że jest w życiu coś, o co warto walczyć, Cooper będzie musiał ofiarować jej więcej niż tylko namiętność.


Jak zapewne wiecie zaczęłam tą serię od drugiego tomu. Niby powinnam być zła, ale jest to o tyle dobra sprawa, że nie była to kontynuacja tych samych bohaterów, a po prostu nowa historia żyjących w uroczym miasteczku ludzi. Owszem, niestety minusem był fakt, że wiedziałam mniej więcej jak zakończy się relacja Jessicy i Coopera, ale udało mi się to przetrwać. Jeżeli chodzi o fabułę to tak jak już wspomniałam mamy okazję poznać przeurocze miasteczko i jego tradycje. Jestem w stanie zrozumieć zżycie lokalnej społeczności, nawet w dużym stopniu, ale nie jestem pewna czy aż w takim, jaki został nam tu ukazany. Zdecydowanie bardziej pod tym kątem podobała mi się druga część. Wiedziałam już kto jest kim, więc to też nie było zbyt dobre chociaż z drugiej strony zdecydowanie był to plus. No cóż, chyba tym razem pani Young mnie po prostu nie porwała.

Kiedy kobieta, którą kochasz, wpuszcza cię do swojego łóżka, nie pozwalasz jej odejść, chyba że ona sama tego chce.

Widzę, że znowu zaczynam pisać bez sensu, ale mam tyle na głowie, że już nie potrafię się skupić. Wracając do książki: już na samym początku wkradło się kilka niedociągnięć, niedopowiedzeń. Przykład? Na tej samej stronie opisane mamy, że podchodzi piękna, rudowłosa kobieta, a za chwilę tą samą osobą opisują jako kruczoczarną piękność. A takich sytuacji niestety było całkiem sporo. Niestety też historia opowiadana była na różne sposoby. I mam tu na myśli, że raz gdy wypowiadał się dajmy na to Cooper, było to w pierwszej osobie , a już zaraz w trzeciej... Bardzo, bardzo nie fajne.

Nic bardziej nie podnieca niż  świadomość, że facet kocha cię tak, iż nigdy nie ma cię dosyć.

Niestety naprawdę nie jestem zadowolona z tej lektury. Owszem było fajnie, to miasteczka na plus, czuć tą więź i spokój, ale nie można skupić się tylko na tym. Mam wrażenie, że już kiedyś czytałam tą historię, niektóre momenty jakby mi się przypominały, już kiedyś je czytałam. Nie polubiłam też Jessiki, bo jest to jedna z tych bohaterek, które wolą uciec niż powiedzieć prawdę, która i tak w końcu wyjdzie na jaw. Niepotrzebne dramaty. Tak jak w drugim tomie wszystko było idealnie wyważone, tak tutaj aż ziało schematem i nudą. Oh, jak oni się kochają! Mogliby w ogóle nie wychodzić z łóżka. I nagle bum! Łzy, rozpacz i muszę odejść dla twojego dobra... Masakra! Takich książek naczytałam się już mnóstwo i mam ich serdecznie dosyć!

 Ty jednak jesteś głęboko przekonany, że ci słońce z tyłka wschodzi, więc już nawet nie wiesz, co jest w życiu najważniejsze.

No i niestety. Skusiła mnie przepiękna okładka, ale chyba nie wyszło mi to na dobre i mogłam zostać przy drugim tomie. Nie chcę żebyście myśleli, że było to coś okropnego. Nie, na swój sposób to naprawdę ładna i urocza historia, ale problem w tym, że takich jak ta jest już na świecie miliony. Mi się ona bardzo dłużyła i jestem zadowolona, że w końcu mam ją z głowy.

Moja ocena: 7/10 (bardzo dobra)

poniedziałek, 9 października 2017

[8] Czas na film: Aż do kości (2017)


Hej kochani. Wiem, że ostatnio zaniedbałam inne strony bloga i pojawiały się tylko i wyłącznie recenzje przez długi czas, ale niestety mam mało czasu na cokolwiek, a że mam kilka przeczytanych książek na zapas to właśnie pojawiały się tylko one. (Wow, ale długie zdanie) Postaram się wprowadzić od teraz kilka nowych rzeczy i właściwie to tyle wstępu. Zapraszam do czytania dalej.


Aż do kości zainteresował mnie swoim tytułem gdy tylko pojawił się jego zwiastun. Nie ukrywam, że znana aktorka, która do tej roli (podobno) schudła tak niezdrowo także przyciągała. Może i nie interesuje mnie zbyt mocno temat anoreksji czy jakikolwiek miała problem dziewczyna, ale usiadłam i obejrzałam. Powiem Wam, że nie wyszło to najlepiej, ale zacznę od początku.

Przede wszystkim fabuła. Na pewno nie jest zbyt oryginalna bo problem anoreksji i bulimii od dawna przewija się w filmach, dokumentach itp. Jednak film ze sławną aktorką i wątkiem miłosnym po drodze na pewno powinien mnie zainteresować. A jednak było zupełnie inaczej. Ellen przenosi się do specjalnego ośrodka, którym jest zwyczajny dom zamieszkiwany przez kilka innych dziewczyn o podobnym problemie. Są tam oczywiście wyznaczone pewne reguły i zasady, a nad wszystkim czuwa opiekun i lekarz. Mogłoby się wydawać, że zaczyna się przyzwoicie. Jednak dziewczyna swoją postawą niszczy mi całą zabawę (o ile nożna to tak nazwać) oglądania. Jest oschła, momentami bardzo zarozumiała i nie zważa na nic nawet gdy słyszy płacz swojej matki mówiącej, że nie może znieść tego, że umiera ona na jej oczach. Wiem, że Ellen stara się z tego wyjść, chodzi do różnych lekarzy, ale jej problemem jest to, że brzydzi ją jedzenie i nie może nic w siebie włożyć. Przynajmniej na początku tak to zrozumiałam i było mi jej naprawdę żal, ale potem zupełnie zmieniłam o niej zdanie. Zaczęła robić brzuszki i mierzyć swoje ramię, a była tak okropnie chuda, że nie powinna nawet na siebie patrzeć w lustrze. A widać, że z jednej strony rozumiała swój problem. To było tak skomplikowane, że nawet nie dotrwałam do końca. Serio, ostatnie 15 minut po prostu wyłączyłam.


Oglądając ten tytuł miałam wielkie nadzieje. Zapowiadało się naprawdę obiecująco, ale niestety to zachowanie Lily Collins tak mnie zraziło do całości. Nie napiszę, że ją rozumiem bo przecież nigdy nie miałam takiego problemu jak ona, ale myślę, że mogła zrobić więcej przynajmniej ze względu na rodzinę. Nie oceniam filmu źle, był na swój sposób interesujący i wiele razy się pośmiałam. Niestety w takim dramatycznym temacie nie wzruszyłam się ani razu bo gdy była taka możliwość miny głównej bohaterki na smutne słowa i rozpacze, te miny obojętności po prostu mi na to nie pozwalały. Jestem ciekawa jak zakończyły się losy współlokatorek z tego "ośrodka" bo jeden przypadek szczególnie mnie zainteresował, ale nie jestem pewna czy gdybym dotrwała do końca to czy to by coś zmieniło. Prawdopodobnie dokończę go w niedługim czasie, ale jak narazie dla mnie całość okazała się ledwo przeciętna.

*wszystkie zdjęcia pochodzą z Google 

piątek, 6 października 2017

#107 "Początek mnie i Ciebie" Emery Lord


Tytuł: Początek mnie i Ciebie
Autor: Emery Lord
Tom/seria: ---
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 20 listopada 2015
Ilość stron: 320
Opis:
Paige ma siedemnaście lat. Mówią o niej Dziewczyna, Której Chłopak Utonął. Chce żyć normalnie, pokonać lęki, ale nie potrafi znaleźć swego miejsca w szkole i w domu. Pewnego dnia siada w jednej ławce z dziwnym chłopakiem… 

Nie mam zielonego pojęcia dlaczego ta pozycja znalazła się na mojej liście do przeczytania. Okładka ani trochę mi się nie podoba, a opis wydaje mi się banalny. Ale cóż, lista to lista. A ja już od samego początku wiedziałam, że będzie to przeciętniaczek, przy którym lekko się wynudzę.

Jeżeli chodzi o fabułę to tak jak wspomniałam, nie było to nic nadzwyczajnego. Historia jakich wiele, zero oryginalności. Główna bohaterka straciła chłopaka i teraz każdy patrzy na nią w Ten sposób. A ona ma tego dosyć więc gdy pojawia się możliwość bliższego spotkania z chłopakiem, który od zawsze jej się podobał, postanawia to wykorzystać. Co jest oczywiście dziwne skoro straciła chłopaka, a tu nagle mowa o innym zauroczeniu. W każdym bądź razie okazuje się, że to wcale nie o tego chłopaka może chodzić. Co jest banalne i wcale nie jest spojlerem. Z jednej strony Paige nie jest bohaterką typową dla trójkątów miłosnych co jest na plus, ale nie mogłam jej polubić. Mimo że się nie wahała i nie była niezdecydowana, nic nie zapowiadało się na to, że się polubimy. Była to postać, która po prostu była bo ktoś musiał być, jeżeli mnie rozumiecie. Nie rozpaczałabym gdyby opowiadał ktoś inny, a cała historia skupiałaby się na innym bohaterze.

Wiedzieć, co się stanie, to coś innego, niż wiedzieć, jak to się stanie. A dotarcie tam to najlepsza część.

Co na pewno spodobało mi się w tej historii to fakt, że nie był to w zupełności banał. W każdej książce opisano by stratę Paige jako wielkie złamanie serce i rozpacz na całego. Jednak nie tym razem, nie tu. Owszem dziewczyna miała drugą połówkę, ale jak to zazwyczaj bywa w wieku piętnastu lat, nie była to wielka miłość. Cieszę się bardzo, że Paige nie była tym typem dziewczyny, ale, że pokazała nam iż owszem znała Aarona, ale tak jak znają się nastolatkowie na początku związku. Niestety, jest to jedyny plus tej historii.

Żałuję, że nie byłam w stanie zżyć się z żadnym bohaterem. Miałam wrażenie, że wszystko było opisane tak powierzchownie i w rezultacie na nikim i niczym nie byłam w stanie się skupić. Nawet te dramatyczne momenty mnie nie wzruszały, a jedyne emocje, towarzyszące mi podczas czytania, to nuda.

Chodzi o to, że wiemy już, że to się dobrze nie skończy, ale czytamy znowu dla tego wszystkiego, co dzieje się przed końcem. Bo warto.

Zdaję sobie sprawę, że ta recenzja nie należy do moich najlepszych. Jest lekko bez sensu i ładu i składu, ale wybaczcie, właśnie takie uczucia mam po tej lekturze. Nie wiem kompletnie jakie wrażenie zrobiła na mnie ta historia, ale wiem, że nie chciałabym ponownie po nią sięgnąć. Zakończenie okazało się banalne i lekko urwane w połowie. Nie wiem jak w końcu potoczyły się losy bohaterów, ale nie jest to żadna część. No cóż... Szału nie było.

Moja ocena: 4/10 (słaba)

poniedziałek, 2 października 2017

#106 "Żyj szybko, kochaj głęboko" Samanta Young


Tytuł: Żyj szybko, kochaj głęboko 
Autor: Samanta Young 
Tom/seria: Into the deep (tom 1)
Wydawnictwo: Burda Książki 
Data wydania: 15 września 2016
Ilość stron: 356
Opis:
Czy można przyjaźnić się z kimś, kto był miłością twojego życia?
Ona była najfajniejszą dziewczyną w mieście, on właśnie się sprowadził z rodzicami i szybko zdążył złamać niejedno serce.
Charley i Jake. Zakochali się w sobie niemal od pierwszego wejrzenia. Byli dla siebie stworzeni, snuli wielkie plany. Aż do tamtego feralnego dnia...
Na urodzinowym przyjęciu byłego chłopaka Charley dochodzi do tragedii. Niektórzy zrzucają winę na Jake'a. Po tym zdarzeniu chłopak zrywa związek i razem z rodziną wyjeżdża na zawsze z miasta.
Dała mu wszystko, każdą cząstkę siebie. A on... od niej odszedł.
Przez kolejne cztery lata Charley stara się zapomnieć o Jake'u, ale los postanawia z niej zażartować. Dziewczyna wyjeżdża na studia do Szkocji, a tam na imprezie trafia na Jake'a i jego dziewczynę. Zranione serce daje znać o sobie z ogromną siłą. Mimo że Charley stara się unikać dawnego ukochanego jak ognia, on cały czas próbuje się do niej zbliżyć.
Ale czy można zaufać komuś, kto wcześniej tak bardzo zranił?

Z panią Young mam już nie pierwszy raz okazję się spotkać. Bardzo lubię jej historie i chociaż nie są one szałowe to nigdy się nie nudzę. Z przykrością zatem muszę napisać, że tym razem było odwrotnie. Książki nie miałam ani trochę ochoty dokończyć i zeszło mi z tym bardzo długo. Trochę się wynudziłam, a i momentami nie wiedziałam co się dzieje. Nie jestem pewna czy ja czegoś nie zauważyłam czy po prostu był to nagły przeskok niczym nie zasygnalizowany.

Nie sądzę , żebyśmy kiedykolwiek mogli do kogoś należeć , a jeśli uważasz inaczej , zostaniesz zraniony.

Jeżeli chodzi o fabułę to tu jest pies pogrzebany. Jest to typowa historia jakich na rynku jest od groma. Dawno temu byli razem, zakochani do szaleństwa. Wydarzyło się coś okropnego i rozstali się w nie zgodzie, a ich serca zostały złamane. Po latach przypadkiem czy nie, spotykają się i co będzie dalej? No, a co może być? Chyba każdy z nas jest w stanie się domyślić. A mnie niestety takie właśnie potoczenie się spraw bardzo drażni. Ona wiecznie niezdecydowana, dać mu szansę czy nie? Być blisko niego czy odejść na dobre? I tak to idzie oczywiście z podobnymi wątkami. Jeżeli więc chodzi o samą fabułę to nie było to nic dobrego. Ot, przeciętna historia.

Niestety tak jak można zauważyć z bohaterami za bardzo się nie polubiliśmi. Dlaczego? No właściwie tylko dlatego, że byłam niezadowolona z faktu, że to taki przeciętniaczek, a oni znaleźli się w niewłaściwej historii. Pisząc tą recenzję zaraz po przeczytaniu nie byłam w stanie nawet przypomnieć sobie imion głównych bohaterów. Ale jest, zajrzałam i jest dobrze. Charley to właśnie taka dziewczyna jakich wiele w książkach. Z jednej strony trochę nudna, a z drugiej bardzo denerwująca. Rozumiem, że zakochana, ale niech nie daje się tak łatwo manipulować. Powinna dawno zakończyć ten związek, który tak naprawdę już nie istnieje od lat, a nie myśleć przeszłością i nie robić ani kroku w przyszłość. Z kolei Jake powinien jej na to pozwolić, a nie bawić się zarówno jej uczuciami. On wcale nie był lepszą postacią chociaż o nim dowiadujemy się zdecydowanie mniej bo jak na taki typ książki jest go stosunkowo mało w tej części.

Zanurz tego chłopaka w zimnym jeziorze, a zamieni je w gorące źródło.

Pani Young tym razem nie powaliła mnie na łopatki. Na dodatek zakończyła ten tom trochę nieciekawie, mimo okoliczności. Jestem pewna, że nie sięgnę po kontynuację bo sama mogę sobie napisać ich historię. Nie żałuję przeczytania, ale wiem, że istnieje wiele ciekawszych i lepszych książek.

Moja ocena: 5/10 (dobra)